Leje i wali gradem. 18:20 deszcz zwalnia, ale nie przestaje padać, a mnie nosi. 18:25 ślubny robi minę n 5 i rzuca: ty chyba nie zamierzasz...
Moja uniesiona brew nie pozostawia wątpliwości. 15 minut później wysiadam na parkingu pod lasem. Dalej pada, ale jest cudnie. 20:25 wsiadam do auta z łowami: 34 sztuki prawdziweczków, większych i średnich z lekko zrytymi beretkami. I pełno mikrusków rosnących na ścieżce, skazanych na zadeptanie, ale wyniuchanych w sumie z nosem przy ziemi. Ostatnie zbierane w strugach deszczu. 21:07 grzybki oczyszczone. Było cudownie.